Hugo Race & True Spirit
2008-05-14 11:07:00 | KrakówKim jest Hugo Race? Tego artystę w Polsce pamięta się głównie z płyt, które nagrał z Nickiem Cavem i The Bad Seeds. Niewiele osób przygląda się solowej karierze Australijczyka. A szkoda, bo Hugo Race ze swoim zespołem True Spirit od kilkunastu lat regularnie serwuje porcję ciekawej muzyki osadzonej w bluesie, jazzie, psychodelii i rocku. Artysta słynie z cudownego głosu. Treści, które chce przekazać światu, oddaje w tekstach utworów. Okazuje się, że Australijczyk ma do powiedzenia bardzo dużo. I robi to w bardzo inteligentny sposób.
W ciągu dwóch lat zagrał w Polsce aż trzy trasy. Dwa lata temu podczas czterech koncertów w naszym kraju z zespołem True Spirit wbił publiczność w siedzenia. Słuchacze mieli wrażenie, że na tych występach nie było ani jednego zbędnego dźwięku. Hugo Race potrafi stworzyć muzyczny spektakl, podczas którego cierpnie skóra. Jeden z koncertów odbył się w Warszawie (klub CDQ), został zarejestrowany i wydany na DVD.
Bogactwo narodowe Australii
Podczas czterech koncertów w Polsce z zespołem True Spirit wbił publiczność w siedzenia. Słuchacze mieli wrażenie, że na tych występach nie było ani jednego zbędnego dźwięku. Hugo Race potrafi stworzyć muzyczny spektakl, podczas którego cierpnie skóra.
Na scenę wychodzi czterech muzyków. Najważniejszy z nich ma na sobie koszulę wciągniętą w obcisłe spodnie i niedopięte na zamek kowbojki. Grają jazz, rocka, bluesa i kilka improwizacji – tę mieszankę zaserwowali podczas koncertów na czterodniowej trasie po Polsce. Podobny kolaż fundują nam na swoich płytach wydawanych pod szyldem Hugo Race & True Spirit . Każda z nich zawiera zupełnie inne gatunki muzyczne. To pokazuje, jak pomysłowy i różnorodny jest Hugo Race. A to tylko jeden z jego projektów. Race rzadko się odzywa. Dziennikarze i muzycy wiedzą, że jest małomówny i precyzyjnie dobiera słowa.
Podoba Ci się w Polsce?
H.R.: Tak. Jestem tu trzeci raz i znowu jest sympatycznie. Macie tu taki specyficzny zapach w powietrzu. Taki typowy dla Polski, trudny do określenia. Jest wyjątkowy. Podobnie jak publiczność w waszym kraju.
Pytam Cię o wrażenia z Polski, bo mieszkałeś w ciągu ostatnich dwóch dekad w Niemczech, Francji, Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i Anglii. Może czas pomieszkać w naszym kraju?
(śmiech) Niegłupi pomysł. Nie wykluczam tego. Tyle, że teraz jestem w życiu w trochę innym miejscu i ta przeprowadzka jest mi nie po drodze.
W naszym kraju na Twoje występy przychodzi coraz więcej ludzi. Na tej trasie do klubów trafia po kilkadziesiąt osób. Interesuje Cię granie dla tak małego grona? Polskie gwiazdy często narzekają na taką frekwencję.
H.R.: To ich problem. Mnie cieszy fakt, że na każdą trasę przychodzi coraz więcej osób. Ostatnio graliśmy w jakimś małym mieście koło Katowic. Jak ono się nazywało?Tychy.
Tak! Było tłocznie. Najlepsze koncerty wypadają jednak w Warszawie. Wolę grać w małym klubie niż na wielkim plenerze. Dla mnie ważne jest, czy ktoś słucha.
W ostatnich latach nagrałeś kilka płyt, grałeś koncerty. Jesteś bardzo płodnym artystą. Masz jeszcze czas na życie pozazawodowe?
H.R.: Niewiele. Od wrześnie nie miałem wolnego. Mam taki styl życia. Płynę od projektu do projektu. Ale planuję już dwa tygodnie wolnego.
Co będziesz wtedy robił?
H.R.:Oglądał filmy, chodził do knajpy, czytał książki, spędzał czas z rodziną. Nadrobię wszelakie zaległości. Pomyślę też o następnych płytach.
Co czyta Hugo Race?
H.R.: Obecnie „Don Kichot” Miguela de Cervantesa. Uwielbiam tę książkę. Widziałem też ostatnio świetny film „Spacer po linie” o Johnym Cashu. Bardzo dobry.
Twoje albumy bardzo różnią się od siebie. Skąd pomysł na częste zmiany stylu?
H.R.:Sprawia mi to radość. Mam wizję muzyki, która zawiera te wszystkie gatunki. Dlatego muszę mieszać. Szukam nowych form, dźwięków.
Wiele osób kojarzy Cię jako muzyka Nicka Cave’a. Jak wspominasz tę współpracę?
H.R.:Bardzo dobrze. On jest uroczy, ma wielkie poczucie humoru. I jest pracoholikiem. To wszystko na jego temat.
Ale zdradź chociaż, dlaczego Wasze drogi rozeszły się...
H.R.:Poczułem, że chcę pracować nad własnymi utworami. Wolę sam występować. Nie miałem satysfakcji jako gitarzysta w zespole. Możliwe, że niebawem znowu zagram z Nickiem. Mamy świetne relacje. Nie widzę jednak powodu, bym miał być jego stałym muzykiem.
Spotkałem się z opiniami, że „From Her To Eternity” to najlepsza płyta Nicka Cave’a. Okazuje się zatem, że z Tobą nagrywa najlepsze materiały.
H.R.:To śmieszne, ale też uważam ten album za najlepszy. I jeszcze „Your Funeral My Trial” jest bardzo dobry. Miło, że ktoś tak uważa.
Słuchasz na co dzień Nicka Cave’a?
H.R.:Tak. Właściwie słucham wszystkiego poza techno, bo jest nudne. Lubię muzykę z lat 30. 40 i 50. Robert Johnson, Prince, The Rolling Stones – akurat ich płyty miałem ostatnio w odtwarzaczu. Słucham dużo folku, klasyki i muzyki relaksacyjnej. O dziwo nie za wiele rock’n’rolla.
Możesz pochwalić się także karierą aktorską. Grałeś ze zmarłym wokalistą INXS Michaelem Hutchencem w „Dogs In Space” w reż. Richarda Lowensteina i właśnie z Nickiem Cavem w „Ghosts... Of The Civil Dead” Johna Hillcoata . Planujesz powrót na ekrany jako aktor?
H.R.:Aktualnie nie. Robię teraz musical, w którym będę grał. To będzie komedia o morderstwie kobiety. Zagram jej faceta. To będzie śmieszna sprawa.
Rozmawiał Bartek Borowicz („Teraz Rock” – 19 maja 2006 - Katowice)
wtorek, 20 maja, godz. 20
Klub Pod Jaszczurami (Rynek Główny 8, sala teatralna)
wstęp wolny