O krakowskich kołtunach
2010-03-08 10:50:20 | KrakówWydawać by się mogło, że panta rei, że czas płynie, jednak pewne rzeczy się nie zmieniają. Bo oto nadal gdzieś w Krakowie żyje Zbyszek i pani Dulska, a gdzieś w Nowej Hucie mieszka Hanka. I oto nadal trwa konflikt pomiędzy bohemą, artystami z królewskiego miasta, a prostym, niewykształconym ludem Huty.
Akcja spektaklu „Moralność pani Dulskiej, czyli w poszukiwaniu zaginionego czakramu” w reż. Bartosza Szydłowskiego z Teatru Łaźnia Nowa odgrywa się właśnie w Krakowie i Nowej Hucie. Jak przystało na Moralność Zapolskiej mamy Panią Dulską – kobietę fałszywą i obłudną. Tym razem nosi ona kołnierz ortopedyczny, by jej głowa utrzymana była na ciągłym wysokim poziomie. Praktycznie cały spektakl spędza leżąc na fortepianie przesypując i bawiąc się monetami. Co jakiś czas tylko, jak przystało na Dulską, pokrzyczy na Zbyszka, by ten przestał już tylko pić po knajpach i psuć nazwisko. Mamy też Hesię i Melę, którym tym razem przyszło siedzieć w szafie, z której tylko czasem wyskakują, by przedrzeźnić brata. Trochę niezrozumiałą postacią został/a Juliasiewiczowa grana przez mężczyznę. Jest tu i kobietą i mężczyzną, bo sama o sobie mówi w różnych formach osobowych. Juliasiewiczowa jest u Szydłowskiego transseksualistą kochającym się w Zbyszku i doznającym rozkoszy przez kontakt z jego nogą. W spektaklu nie mogło też zabraknąć Hanki – prostej dziewczyny z Nowej Huty, nieudolnie próbującej tańczyć i wykorzystywanej przez Dulskich.
Do opowieści włączony został chrzestny Hanki, który przybywa do niej w odwiedziny i opowiada o swoim życiu budowniczego i boksera. Historia ta zajęła dużą część spektaklu, z zamierzenia miała rozwinąć wątek nowohucki, jednak do spektaklu nic nie wniosła. Została dołączona trochę na siłę, nie bardzo wiążąc się z całością sztuki.
Nie był to jedyny element pozbawiony sensu. Podobnie było z pojawiającym się kilkakrotnie chórem ludzi w czerni i kontrastowych białych, baranich maskach. Można się domyślać, że było to nawiązanie do słynnej, krakowskiej Piwnicy pod Baranami, jednak czym ma być ten chór i jaka jest jego rola, tego nie wiem, bo przecież nie symbolem upadku krakowskiej bohemy.
Podobnie było z ostentacyjnym puszczaniem bąków przez Zbyszka i Juliasiewiczową, bo co to niby miało być? Dźwięki płynące z głośników nie były ani miłe ani śmieszne, symboliki ukrytej raczej ze sobą też nie niosły.
Wspomnieć należy o ciekawych rozwiązaniach scenicznych. Zbyszko był bowiem reżyserem, który ostentacyjnie kamerował rodzinę i to co dzieje się na scenie. Obraz ten był rzucany na dwie ściany i pokazywany w trzech małych telewizorkach ustawionych na scenie. Dawało to fajny efekt wielowarstwowości i dynamiki, lecz jak to mówią co za dużo to nie zdrowo, i tu zabieg ten stosowany za często rozpraszał i utrudniał odczytanie sztuki. Niewątpliwym uatrakcyjnieniem spektaklu były ballady w wykonaniu Maleńczuka.
Spektaklowi pana Szydłowskiego zabrakło odrobiny dynamizmu. Dobrym pomysłem było przeniesienie Moralności we współczesność i zestawienie społeczności nowohuckiej i krakowskiej, jednak nie został on w pełni wykorzystany, był jakby ucięty, brakło rozliczenia. Spektakl zdawał się nieskończony, przerwany.
Mimo wszystko jednak polecam ten spektakl ze względu na ciągle aktualny problem mentalności drobnomieszczańskiej. Jeśli jesteście z Krakowa, a zwłaszcza z Nowej Huty warto obejrzeć sztukę i spojrzeć na siebie z lekkim przymrużeniem oka.
Karolina Jędras
(karolina.jedras@dlatudenta.pl)
fot. Grzegorz Ziemiański