Lulu Borczucha ululała nas
2007-12-21 10:21:06 | KrakówDziecinna i seksowna, uprzedmiotowiona i zwierzęca, femme fatale i nimfomanka, hetera i ofiara mężczyzn - tak między innymi o Lulu z inscenizacji "Lulu" Michała Borczucha czytamy w recenzjach i omówieniach spektaklu. Czy jednak rzeczywiście udało się młodemu reżyserowi z pewnymi sukcesami scenicznymi sprostać wyrafinowanemu, odległemu tematycznie polskim gustom i przyzwyczajeniom, bezpruderyjnemu dramatowi Franka Wedekinda i interesująco przełożyć go na sceniczne obrazy? Moim zdaniem jest to próba nieudana.
Wydarzenia w "Lulu" biegną w uporządkowanym ciągu, co pozwala na śledzenie akcji. Jednakże, poprzedzielane jedynie wejściami i wyjściami kolejnych bohaterów na scenę, przestają odróżniać się od siebie, a upodobniwszy się stylowo - zaczynają nudzić. Akcja ani napięta, ani nadto powolna. Fabuła w kolejnych sekwencjach nawarstwia się. Dialogi i poszczególne sceny są interesujące, ale całość nie zazębia się na tyle, żeby wciągnąć od początku do końca, raczej nudzi, niż fascynuje.
Trzywarstwowa scenografia to dwa równoległe, nie przedzielone ścianą "pomieszczenia" w kolorze żółtym, z których jedno bardziej w głębi, z plakatem Lulu i czerwonymi, mniejszymi niż zazwyczaj drzwiami oraz brudna ściana tylna. Imitacja pawlacza na ścianie naprzeciwko, czarne otwory na przyległej. Łóżko, a później kanapa - po prawej. Po lewej srebrna zasłona, za którą imitacja ołtarza ze zdjęciem Lulu, obwieszonym choinkowymi lampkami. W spektaklu nie pojawia się wiele motywów muzycznych. Wyróżnia się wesoła, wpadająca w ucho melodia przy pogrzebie jednego z bohaterów, gra na pianinie innego z bohaterów oraz komiczny śpiew Lulu.
Aktorka grająca Lulu jest o wiele za stara, a jej chropowaty, zmienny głos - tak bardzo interesujący w przypadku innych ról - nie przekazuje słodyczy i infantylności, która miała cechować kilkunastoletnią prostytutkę Lulu. Aktorka wygląda na w pełni dorosłą, świadomą siebie kobietę, przywdziewającą dziecięco-erotyczne ubranka. Czasami co prawda zmienia się, ale raczej w poddającą się chwilowym impulsom nastolatkę, niż bezbronną i jednocześnie wyrachowaną dziewczynkę, która nie potrafi odmówić alfonsom. Gra pozostałych aktorów jest różnorodna. Od bardzo dobrej do średniej.
Ruch sceniczny pozostawia wiele znaków zapytania. Aktorzy wyglądają czasem, jakby równocześnie pląsali i plątali się na scenie. Zastanawia, czy pewne sekwencje np. gonienie matki za córeczką nie są naddatkiem. Wielość osób na scenie, które ciągle tylko wchodzą, wychodzą, przechodzą, odchodzą, wybiegają, w jakiś sposób oczywiście opowiada o „świecie Lulu” i jest widocznym "znakiem" tego świata, a przede wszystkim wprowadza zamęt i prowadzi do znużenia.
W spektaklu, mającym w zamyśle kreować atmosferę tragifarsy czy burleski, opartej na nietypowym, specyficznym temacie prostytucji dziecięcej i pedofilstwa sięgnięto po różnorodne środki wyrazu. Obok nowoczesnego plakatu pojawi się ikonograficzna cepelia, obok siekiery - mydlane bańki, obok pianina - sklepowy wieszak na ubrania, obok magicznego, typowo teatralnego pudła do przecinania ludzi - nowoczesny, elektryczny, stalowo-czerwony odkurzacz. Ubiór bohaterów cechuje różnorodność, która bije po oczach i wprowadza wrażenie uczestniczenia w wybiegu mody złożonej z przypadkowych żurnali. Karuzela kolorów, różnorodność rekwizytów, która świadomie prowadzą w stronę kiczu - po dłuższym czasie zaczyna męczyć.
Nowoczesna scenografia, żółte ściany z czerwonymi drzwiami i plakatem nie przypominają niczego: ani jednej z ulic, na których dziewczynka mogła by czasem oddawać się mężczyznom, ani domu żadnego z nich, ani burdelu, ani dzisiejszego bokowiska, ani jednego z mieszczańskich domów. Jest to przestrzeń abstrakcyjna i wyizolowana, doskonała, do tego by skupić uwagę wyłącznie na grze aktorów i otwierająca całe pole możliwości interpretacyjnych, ale jednocześnie jak mocno balansująca na granicy luźnego niedopasowanego metakomentarza, przypadkowego nawiązania!
Główny temat sztuki, miłość cielesna, zostaje zobrazowany na różne sposoby. Albo jest to mechaniczne potrząsanie kimś, albo widzimy tylko rytmicznie poruszające się za zasłoną nogi mężczyzny i przestawianą z miejsca na miejsce kobietę lub też korzysta się z rekwizytów tj. sztuczny, czarny penis. Wydaje się, że niektóre z pomysłów to kopie cudzych pomysłów, chociażby ze spektaklu "Nakręcana pomarańcza" w reżyserii Jana Klaty.
"Lulu" Wedekinda i "Lulu" Borczucha nie jest łatwo opisać. Sam dramat liczy grubo ponad 100 stron, inscenizacja trwa 3 godziny i jest bogata w wątki i szczegóły tematyczne. Również gra aktorska i ruch sceniczny na nietypowo zaprojektowanej przestrzeni wypadają obficie. "Lulu" trzeba więc zobaczyć osobiście i wyrobić sobie na jej temat własne zdanie. Wówczas zachęci lub ulula.
Alicja Jasiók
alicja.jasiok@dlastudenta.pl
Wydarzenia w "Lulu" biegną w uporządkowanym ciągu, co pozwala na śledzenie akcji. Jednakże, poprzedzielane jedynie wejściami i wyjściami kolejnych bohaterów na scenę, przestają odróżniać się od siebie, a upodobniwszy się stylowo - zaczynają nudzić. Akcja ani napięta, ani nadto powolna. Fabuła w kolejnych sekwencjach nawarstwia się. Dialogi i poszczególne sceny są interesujące, ale całość nie zazębia się na tyle, żeby wciągnąć od początku do końca, raczej nudzi, niż fascynuje.
Trzywarstwowa scenografia to dwa równoległe, nie przedzielone ścianą "pomieszczenia" w kolorze żółtym, z których jedno bardziej w głębi, z plakatem Lulu i czerwonymi, mniejszymi niż zazwyczaj drzwiami oraz brudna ściana tylna. Imitacja pawlacza na ścianie naprzeciwko, czarne otwory na przyległej. Łóżko, a później kanapa - po prawej. Po lewej srebrna zasłona, za którą imitacja ołtarza ze zdjęciem Lulu, obwieszonym choinkowymi lampkami. W spektaklu nie pojawia się wiele motywów muzycznych. Wyróżnia się wesoła, wpadająca w ucho melodia przy pogrzebie jednego z bohaterów, gra na pianinie innego z bohaterów oraz komiczny śpiew Lulu.
Aktorka grająca Lulu jest o wiele za stara, a jej chropowaty, zmienny głos - tak bardzo interesujący w przypadku innych ról - nie przekazuje słodyczy i infantylności, która miała cechować kilkunastoletnią prostytutkę Lulu. Aktorka wygląda na w pełni dorosłą, świadomą siebie kobietę, przywdziewającą dziecięco-erotyczne ubranka. Czasami co prawda zmienia się, ale raczej w poddającą się chwilowym impulsom nastolatkę, niż bezbronną i jednocześnie wyrachowaną dziewczynkę, która nie potrafi odmówić alfonsom. Gra pozostałych aktorów jest różnorodna. Od bardzo dobrej do średniej.
Ruch sceniczny pozostawia wiele znaków zapytania. Aktorzy wyglądają czasem, jakby równocześnie pląsali i plątali się na scenie. Zastanawia, czy pewne sekwencje np. gonienie matki za córeczką nie są naddatkiem. Wielość osób na scenie, które ciągle tylko wchodzą, wychodzą, przechodzą, odchodzą, wybiegają, w jakiś sposób oczywiście opowiada o „świecie Lulu” i jest widocznym "znakiem" tego świata, a przede wszystkim wprowadza zamęt i prowadzi do znużenia.
W spektaklu, mającym w zamyśle kreować atmosferę tragifarsy czy burleski, opartej na nietypowym, specyficznym temacie prostytucji dziecięcej i pedofilstwa sięgnięto po różnorodne środki wyrazu. Obok nowoczesnego plakatu pojawi się ikonograficzna cepelia, obok siekiery - mydlane bańki, obok pianina - sklepowy wieszak na ubrania, obok magicznego, typowo teatralnego pudła do przecinania ludzi - nowoczesny, elektryczny, stalowo-czerwony odkurzacz. Ubiór bohaterów cechuje różnorodność, która bije po oczach i wprowadza wrażenie uczestniczenia w wybiegu mody złożonej z przypadkowych żurnali. Karuzela kolorów, różnorodność rekwizytów, która świadomie prowadzą w stronę kiczu - po dłuższym czasie zaczyna męczyć.
Nowoczesna scenografia, żółte ściany z czerwonymi drzwiami i plakatem nie przypominają niczego: ani jednej z ulic, na których dziewczynka mogła by czasem oddawać się mężczyznom, ani domu żadnego z nich, ani burdelu, ani dzisiejszego bokowiska, ani jednego z mieszczańskich domów. Jest to przestrzeń abstrakcyjna i wyizolowana, doskonała, do tego by skupić uwagę wyłącznie na grze aktorów i otwierająca całe pole możliwości interpretacyjnych, ale jednocześnie jak mocno balansująca na granicy luźnego niedopasowanego metakomentarza, przypadkowego nawiązania!
Główny temat sztuki, miłość cielesna, zostaje zobrazowany na różne sposoby. Albo jest to mechaniczne potrząsanie kimś, albo widzimy tylko rytmicznie poruszające się za zasłoną nogi mężczyzny i przestawianą z miejsca na miejsce kobietę lub też korzysta się z rekwizytów tj. sztuczny, czarny penis. Wydaje się, że niektóre z pomysłów to kopie cudzych pomysłów, chociażby ze spektaklu "Nakręcana pomarańcza" w reżyserii Jana Klaty.
"Lulu" Wedekinda i "Lulu" Borczucha nie jest łatwo opisać. Sam dramat liczy grubo ponad 100 stron, inscenizacja trwa 3 godziny i jest bogata w wątki i szczegóły tematyczne. Również gra aktorska i ruch sceniczny na nietypowo zaprojektowanej przestrzeni wypadają obficie. "Lulu" trzeba więc zobaczyć osobiście i wyrobić sobie na jej temat własne zdanie. Wówczas zachęci lub ulula.
Alicja Jasiók
alicja.jasiok@dlastudenta.pl
Słowa kluczowe: lulu Michał Borczuch stary teatr kraków krakow recenzje recenzja spektakle teatry